Śnieg
Przetrwała do naszych czasów legenda Stanisława Przybyszewskiego, demona i satanisty, proroka we własnym kraju i symbolu epoki. Niewiele natomiast pozostało z jego twórczości, dziś już zupełnie zapomnianej. Od czasu do czasu podejmowane są próby zapoznania z tą twórczością dzisiejszej publiczności. Wydano po wojnie pamiętniki, odbyło się kilka premier "Śniegu". Na scenie warszawskiego Teatru Dramatycznego przedstawił tę sztukę Ignacy Gogolewski, a niedawno to samo przedstawienie mogli obejrzeć telewidzowie całej Polski. I okazało się, że satanistę można oswoić. Współczesny dramat rozgrywa się wewnątrz człowieka; to, co wywołuje konflikt dramatyczny, nie przychodzi z zewnątrz, lecz rozgrywa się w duszy. Tak mniej więcej pisał Przybyszewski. Dzisiaj nie jest to prawda odkrywcza, toteż i "Śnieg" w Teatrze Dramatycznym został sprowadzony do zwyczajnych wymiarów i stal się dramatem nie tyle dusz i przeznaczeń, co dramatem ludzi zaplątanych w dwuznaczną moralnie, lecz w końcu dosyć banalną sytuację. Odarty z modnej wówczas nadbudowy, stał się bardziej czytelny, acz zawiódł może poniektórych telewidzów, spodziewających się sztuki muzealnej. Tymczasem to, co niegdyś gorszyło i zachwycało, dziś nawet nie bardzo dziwi. Przybyszewski żądał od wykonawców swoich sztuk współczesnego, nowego aktorstwa. Postulaty te są i dziś aktualne, lecz kryją się w nich zgoła inne treści. Zagrać Przybyszewskiego współcześnie, to spróbować możliwie bez zniekształceń przekazać go dzisiejszej widowni. Można wybrać jeszcze inne sposoby - zdecydować się na muzeum, wszystko potraktować jako żart i po prostu wykpić, przerysowując postacie. Nic z tych rzeczy w warszawskim "Śniegu". Postawiono na umiejętności. Znakomity był tutaj Zbigniew Zapasiewicz jako smętny filozof-rezoner, który wie wszystko - może czasem w sprzeczności z tekstem sztuki - ale jest za to bliski i zrozumiały. Dostojną i tajemniczą urodą zachwycała Maria Wachowiak, a Wojciech Duryasz zagrał bardzo zdenerwowanego Tadeusza. Jedynie Janina Traczykówna skłaniała się bardziej ku stylowi epoki Przybyszewskiego, grając panienkę mocno rozhisteryzowaną, z duszą jak na dłoni.
Wersja telewizyjna stanęła w pół drogi między relacją przedstawienia teatralnego, a samoistnym spektaklem telewizyjnym. Obok bardzo pięknych ujęć, bezbłędnego punktowania tekstu zbliżeniami - zachowano oryginalną scenografię teatralną, co w praktyce sprowadzało się do braku jakiejkolwiek scenografii.